Rano poszłam na mszę św. w kaplicy domowej Misjonarzy. Po mszy odmówiliśmy różaniec do Krwi Chrystusa. Potem śniadanie, które upłynęło w ciepłej rodzinnej atmosferze.
Po śniadaniu poszłam do kuchni spytać, w czym mogę pomóc i dostałam zadanie, obrania dwóch worków ziemniaków, każdy po 10 kg. Jakoś mi to szybko poszło, sama byłam zdziwiona i spytałam, czy jeszcze mogę się do czegoś przydać? Oczywiście mogłam.
Trzeba było ileś porcji, piersi z kurczaka usmażyć, i to poszło mi gładko. Chociaż muszę przyznać, że już dawno, nie pracowałam tak ciężko.
No, a potem był obiad, poczułam, że sobie zapracowałam na niego.
Po obiedzie ksiądz zawiózł mnie, przy okazji do Pucka, skąd wróciłam pieszo z kijkami.
Wracałam ok 1,5 godziny, i już w domu martwili się o mnie. Ale zdążyłam na nieszpory. Po kolacji, jeszcze miła atmosfera z opowiadaniem, jak poradziłam sobie na piechotę. Ale ja często chodzę z kijkami, więc nie odczuwałam zbytnio ciężaru drogi.